
Dzisiaj rano brygada remontowa w liczbie 2 kobiet (ja i moja mama;), uzbrojona w rękawice po pachy i dziesiątki worków na śmieci, wyruszyła zmierzyć się z nagromadzonymi przez dziesiątki lat gratami i śmieciami. O ludzie, co my tam nie znalazłyśmy... Dzisiaj otworzę wrota przydomowej komórki, która została wysprzątana na cycuś glancuś! Łopata do pieczenia chleba, ciupaga i grabie wiszą na ścianie(wiem, że słabo widać, ale okienko jest na razie zarkane dyktą i ciemno tam okrutnie).


Drewniane skrzynie, jedna zrobiona z wezgłowi łóżka

Obrazy religijne w fatalnym stanie

Warsztat i narzędzia
Ten drewniany stół jest obłędny!




Emaliowany, granatowy dzbanek (musicie mi wierzyć co do koloru;)

I gliniane garnki, które pójdą na stary płot.
Co jeszcze znalazłyśmy? Stary modlitewnik, okulary babcine, laskę, puszkę po Goplanie, dzieżę drewnianą i całe mnóstwo garów emaliowanych... Zmierzyłyśmy się z setkami pajęczyn i pająków, a na koniec w ganku przy zrywaniu naściennej wykładziny natrafiłyśmy na 3 gniazda os. Całe szczęście były stare, ale już jakaś jedna "pani matka" robiła co swoje. Teraz czeka na nas stodoła, szopa , stajnia i chlewik;) a później ogród... Pracy mnóstwo, ale radość ogromna! Gdy usiadłyśmy wykończone z kawą w ręce, chowając się w cieniu orzecha, wsłuchiwałyśmy się w otaczającą ciszę, śpiew ptaków i wdychałyśmy zapach siana. Nie raz nękało mnie przeświadczenie, że trochę nas poniosło, ale po dzisiejszym dniu wiem, że warto było!